Luxemburg, przepis na wiernego kibica.
Piłka nożna zawsze wzbudza emocje. Nawet u mnie, u osoby będącej kibicem okazjonalnym. Z jednej strony zastanawiam się, dlaczego dwudziestu dwóch dorosłych bądź co bądź facetów biega za jedną piłką, a gdy widzę mecz międzynarodowy z naszą reprezentacją, to zaczynam się wciągać i kibicować. Ale kibicować na poważnie i nawet chwilami mam nieodparte wrażenie, że zaczynam rozumieć zasady gry.
Tak też było w Luxemburgu, ku własnemu zaskoczeniu. Śmiem twierdzić, że tam się zaczęło.
Ale od początku.
Wyjazd do Luxemburga z pokazem mody był wyczekiwanym wydarzeniem. Event był połączony terminem z meczem Polska – Luxemburg. Wszyscy też otrzymaliśmy zaproszenie na tenże mecz. Dla mnie ten mecz nie stanowił atrakcji, i cały czas myślałam nad nowymi wariantami „jak się wymiksować ze swojej obecności na nim”. Mimo to, że miejsca VIP-owskie w przyjemny sposób łaskotały nasze ego, mnie jeszcze do końca nie przekonały czy w ogóle pójdę…
– No bo nie jestem fanką piłki nożnej.., no bo nawet nie wiem co się na takim meczu robi.., wszyscy się tylko wydzierają i to tak, jakby wrzaskiem mieli ostrzegać ludzi na planecie, że właśnie nadchodzi kataklizm.., – takie dywagacje krążyły mi po głowie.
Nadszedł dzień meczu. Wszyscy w podnieceniu od rana mówili tylko o tym wydarzeniu. Ja przysłuchuje się rozmową, i w dalszym ciągu nie pojmuję tej ekscytacji. Ale okey pójdę. Sprawdzę na własne oczy, czy faktycznie wszystkie moje koleżanki są takimi znawczyniami futbolu? Zaczęłam nawet być trochę zła na tatę, że w dzieciństwie zamiast oglądać ze mną mecze to opowiadał mi o samochodach.
W drodze na stadion szliśmy całą grupą, która przyjechała na tę okoliczność z Polski. Organizatorzy, projektanci, dziennikarze, fotoreporterzy i modelki.
W doskonałych nastrojach, obstawiając wyniki meczu, szliśmy ślicznymi uliczkami, które skąpane w słońcu wyglądały trochę leniwie. Zadbane i czyste kamienice, przed którymi wszędzie stały donice z kwiatami, zachęcały aby raczej zwolnić i usiąść przy filiżance kawy i zanurzyć się w myślach. Małe, okrągłe stoliczki z krzesełkami zapraszały aby zostać z nimi wśród tych kwiatów. Trochę jak morskie syreny, które śpiewem zatrzymywały rybaków.., ale okazało się, że stoliki nie syreny i dla nas nie śpiewały, a my nie rybacy, więc dziarsko szliśmy na miejsce spotkania naszych drużyn.
Stadion. Do tej pory trybuny stadionu kojarzyły mi się z koncertami muzycznymi, a tu masz ci los – piłka.
Wybiegły drużyny. Wszyscy wstali i wrzeszczą. Obok nas siedziała spora grupa luxemburskich kibiców, która krzyczała, że ich drużyna jest najlepsza. Hmmm…Myślę sobie, skąd ta pewność u nich, że to ich drużyna jest najlepsza? Przecież to nasi są super. I w tej chwili zerwałam się z ławeczki wrzeszcząc i klaszcząc z typowym rytmem „POLSKA i trzy oklaski” dołączając do mojej grupy. Nie trudno było się zorientować, że na trybunach jesteśmy w zdecydowanej mniejszości, postanowiliśmy więc zrobić wszystko co możliwe aby „nasi chłopcy” poczuli i zobaczyli jaki mają doping. Już chwilę po rozpoczęciu gry, wskoczyłyśmy na ławki wrzeszcząc, podskakując i wymachując rękami z tym co było możliwe do trzymania w nich w górze, aby nas zauważyli. Zauważyli nas wszyscy naokoło, byliśmy zdecydowanie głośniejsi od nich, mimo ich przewagi liczebnej. Zauważyli nas bardzo szybko wszyscy fotoreporterzy będący na stadionie oraz ci, którzy obsługiwali wielki ekran nad stadionem. Dzięki temu i „Nasi dzielni chłopcy” też już nas zauważyli. Gra nabrała tempa. Nasza ekipa ani na moment nie przerywała dość specyficznie wyglądającego dopingu. Szybko nauczyłam się co to „karny” i dlaczego. Gdy padła pierwsza bramka strzelona przez naszych, radość sięgnęła zenitu. Brawa, oklaski i tańce. Ekipa tubylców siedząca obok, chwilami była zdezorientowana. Widać było, że efekt pięknych modelek zrobił na nich wrażenie. Dwóch siedzących najbliżej pięknych dziewczyn, z rozpędu zaczęło skandować razem z nami, gdy padła dla nas kolejna bramka. Ale szybko reszta ich grupy postawiła ich do pionu słowami, których nikt z nas nie zrozumiał, ale po zachowaniu mogliśmy się domyśleć, że jeśli jeszcze raz podążą za naszą radością, to wyjdą ze stadionu szybciej niż by chcieli. Coż…sport. My nieustannie dopingowaliśmy drużynę. Ja poczułam się kibicem pełna parą. Przerwa strasznie się dłużyła…Druga połowa była równie emocjonująca. Mecz oczywiście „wygraliśmy”- zawsze się tak mówi, gdy wygrywa drużyna, której kibicujemy, tego też się nauczyłam, bo gdy przegrali „to oni”. Ale tutaj wynik był 4:0 dla NAS!!