Jekaterynburg modą stojący.
Była zima. Szykowaliśmy się do kolejnego wylotu w jeszcze zimniejsze miejsce. Nie jestem człowiekiem śniegu, i w zadumę wprawiło mnie pytanie- dlaczego tam lecę?
Po chwili sama sobie odpowiedziałam – lubisz latać, lubisz nowe miejsca i na pewno będzie super.
Przed wylotem do Jekaterynburga, mięliśmy ustalone wszystko.
Wiadomo było, że pokazy mody, miały wszystkich widzów oczarować. był to jeden z wyjazdów z cyklu Misji Handlowych.
Kolekcje były całkiem dobre, modelki ładne, aranżacja całości w zarysie –ale była, więc w zasadzie pozostało nam polecieć i zrealizować.
Od organizatora usłyszeliśmy;
– Kochani, macie zarezerwowane pokoje w najlepszym hotelu w mieście, z kasynem.
– Ok, dziękujemy, pewnie i tak nie będzie czasu aby zejść na dół do kasyna, bo pracy przed nami sporo, ale to miłe.
Nie mniej jednak była to dla nas dobra informacja, że faktycznie hotel jest na dobrym poziomie. W kiepskich kasyn nie budują. Pomyślałam, że tak na wszelki wypadek zabiorę ze sobą coś wieczorowego, jakieś szpilki, gdybyśmy jednak do tego kasyna się wybierali. Poza tym pokazy mają się odbywać w jednym z najlepszych klubów dla biznesmenów, więc tam też w dresach nie wejdę.
Nadszedł dzień wylotu. Wszyscy w doskonałych nastrojach. Na miejscu, po wylądowaniu odebrali nas wszystkich ludzie od organizatora. Jedziemy do hotelu. Wszystko doskonale.
Choć już w samochodzie zdziwiła mnie pogoda.
Kurcze blade, nie wiem jakim cudem na Uralu o tej porze roku, rozpoczęła się odwilż. Niby fajnie, że nie przywitał nas mróz. Natomiast całe tony śniegu (śniegu?) zalegające na ulicach, poboczach, trawnikach i ect…zamieniły się w bagno sięgające mniej więcej do kolan. Bagno miało konsystencje przelewającej się pod kołami aut melasy. wszystko w kolorze zgniłych ziemniaków. Nie wiem czy był to efekt piasku, którym sypano śnieg? Wytłumaczyłam sobie szybko, że to z pewnością tylko przy lotnisku, i za moment krajobraz się zmieni.
Zbliżaliśmy się do centrum Jekaterynburga. Krajobraz się nie zmienił. A nawet śmiem twierdzić, że się pogorszył, ponieważ w centrum było więcej aut. W związku z tym rozjeżdżanego bagna jeszcze więcej.
– Cóż…jaka ta nasza Polska ładna – pomyślałam.
Dojeżdżamy do jakiegoś bloku. Wyglądał na niewykończony, bo do klatki schodowej, zamiast schodów, prowadziły drewniane skrzynki. Jakieś dziwne, wysokie i takie trochę koślawe.
– Ale muszą mieć tu przechlapane, tak codziennie wdrapywać się tych wysokich skrzynkach. – pomyślałam.
– Ale przynajmniej te skrzynki są wyższe niż bagno – kolejna złota myśl mi przebiegła przez szare komórki.
Nagle, z niewiadomego powodu auto się zatrzymuje. kierowca odezwał sie dość konkretnie:
– Jesteśmy na miejscu. Zabieramy bagaże i idziemy do hotelu. Pokoje czekają.
Nie. To nie może być prawda.
Wysiadam z auta. Wpadam w bagno. Moje buty są cale w ziemniaczanej mazi. Zaczęłam się karcić w myślach –dlaczego w samolocie wyrzuciłam dwie reklamówki??? Teraz świetnie by się nadały abym założyła je na buty. Były takie cudowne i bez dziur, a ja bez sensu wrzuciłam je do kosza. Jak można tak marnować reklamówki?
Kłócąc się sama ze sobą wyciągam walizkę, która oczywiście też ląduje w ziemniaczanym bagnie. No tak, trzeciej reklamówki i tak nie miałam, a zwłaszcza tak dużej…
Przedzieramy się wszyscy do drzwi jak na poligonie, czołganie przez pełzanie. Wcześniej rzecz jasna do skrzynek. To one dawały nam szanse wejść na wyższy poziom.
Cały czas jednak miałam nadzieję, że to jakaś pomyłka, i że za moment zrobimy odwrót, albo, że po dotarciu do drzwi i wejściu do środka, wszystko będzie jak w opisie…
Wreszcie, stoję na skrzynkach w swoich butach, które nawet na najmniejszym fragmencie nie posiadają już swojego koloru, trzymam swoja walizę, która też do połowy jakby zmieniła barwy. Wchodzimy do środka. Rozglądamy się…na podłodze lastriko a na ścianach olejna z lamperią w róże wyciskane ze szmaty…po lewej stronie lada z napisem recepcja a po prawej zakratowany kąt. Za kratą, jak w areszcie stał automat typu „jednoręki bandyta”, a na kracie tabliczka z napisem „KASINO”.
Wszystko jasne.
Ok, ogarniemy temat. Nie będzie tak źle. Jutro zobaczymy miejsce. W końcu jesteśmy w pracy. Daliśmy radę na Syberii – damy i na Uralu.
Kolejnego dnia, już w małej grupie, pojechaliśmy zobaczyć klub biznesmenów. Podobno jest przygotowany do występów i ma nawet scenę. Jest wreszcie dobra wiadomość.
Przyjeżdżamy na miejsce. Wchodzimy do obszernego holu wyłożonego marmurami. Wielkie, złote żyrandole ciężko zwisały nad naszymi głowami. Przy każdej ścianie stała rzeźba – posągi kobiet. Każdy posąg był metalowy, w złotym kolorze, i przypominał greckie półnagie boginie. Niektóre trzymały naczynia wypełnione owocami, a niektóre bogato rzeźbione dzbany na wodę. Wszystko miało klimat przepychu. Oglądając ten trochę monumentalny hol, poczułam nawet lekkie odprężenie. Nagle zobaczyłam swoje buty, które były tym razem zapakowane w worki foliowe, ich wygląd był mimo wszystko słabiutki… Rozejrzałam się po butach innych osób, i zrozumiałam dlaczego wszyscy chodzą tu tylko w butach brązowych lub czarnych. Wolałam wrócić oczami do posągów.
Dalej poszliśmy tak zwaną „trasą gościa”, aby wczuć się w to co on (ten gość) będzie po drodze mijał zanim wejdzie na salę pokazów. Trasa ta, prowadziła schodami w dół. Zginęły marmury. Przywitały nas ściany wyłożone aksamitem kolorze ciemnego karminu. Zostały złote zdobienia, klamki, ornamenty. I po chwili słyszymy;
– To tu. Tu jest sala pokazowa, ze sceną. – stwierdza ktoś w rodzaju managera klubu.
– Jak to tu? – niemal jednocześnie zapytaliśmy, ja, mój wspólnik i reżyser.
– Przecież to nie scena tylko jakaś okrągła mała płyta z rurą w środku? – próbujemy tłumaczyć co widzimy, na wszelki wypadek, gdybyśmy widzieli inne rzeczywistości.
– No tak, a co wam rura przeszkadza? Zawsze przy niej są występy. – kontynuował manager.
No tak.
Po długich dyskusjach, wzięli nas za dziwaków, ale przygotowali nam inną salę. Wróciliśmy do hotelu w mieszaninie emocji wzburzenia, i ukojenia bo w końcu rury nie będzie. Czas na jedzonko. No i tu kolejna niespodzianka. Na drzwiach Hotelowej restauracji wielka kartka z napisem „ restauracja w godzinach 14 do 16 jest nieczynna z powodu przerwy obiadowej”
Jest to chyba jedyne miejsce, jak do tej pory, gdzie nie będę się rozpisywań na tematy kulinarne. Uwierzcie mi, nie ma takiej potrzeby. No może poza jednym niuansem – śniadania.
Aby to wszystko przeżyć godnie, razem z reżyser, każdego dnia rano zaczynałyśmy od śniadania. Według polskiego czasu była to zawsze 4 rano. Była to zupa warzywna i 50-tka czystej wódki.