podniebienia czar,  powrócę tam,  true story

Brazylia- kraj pięknych ludzi, pysznych drinków i kontrastów.


Sporo lat temu produkowałam sesje zdjęciową w Brazylii w Rio de Janeiro. Przed wylotem ktoś mi powiedział, że będzie to wyjazd życia. Uśmiechnęłam się tylko i pomyślałam „cóż, w paru miejscach już byłam, fakt – cieszę się, że tam lecę, ale zaraz wyjazd życia?… bez przesady”

Wyjazdów życia można mieć wiele. Oczywiście był to jeden z tych wyjazdów, z którymi nic nie trzeba robić aby o nich pamiętać.

Przed wyjazdem pamiętam te wszystkie troskliwe hasła; pamiętaj nie pij wody ani soków od sprzedawców ulicznych – tylko renomowane sklepy, pamiętaj jedz tylko tam gdzie turyści niemieccy lub Azjaci, itd… nie będę ukrywać, że wszystkie zasady poszły w las natychmiast po wylądowaniu. Na lotnisku już czekała na nas niespodzianka. Jedna osoba z ekipy miała przyjaciela w Rio, a tamten przyjaciel miał przyjaciółkę, która była od kilku lat królową samby otwierającą karnawał. I ta królowa (Alexandra) przywitała nas na lotnisku. Chcąc porównać powagę sytuacji, to tak jak by na Okęciu przywitała nas pani Doda. W ciągu paru minut staliśmy się gwiazdami. Mieszkaliśmy w hotelu przy Copacabana, i gdy z Alexandrą weszliśmy na plażę, właściciele plażowych barów walczyli o naszą obecność. Tam też pierwszy raz piłam napój kokosowy prosto z kokosa świeżo rozłupanego, tam też wypiłam najpyszniejszego drinka „caipirinhę” z typowego brazylijskiego alkoholu „cachaca”. Był tak intensywny (nie mylić z mocą, choć tej też nie brakowało), z dużą ilością prawdziwego trzcinowego cukru, limonek i całej reszty. Po prostu aż mięsisty i aksamitny w smaku. W Polsce niestety najczęściej drink jest przyoszczędzony, co dla ludzi próbujących tego trunku pierwszy raz w Brazylii jest rozczarowaniem (jeśli znajdę gdzieś w Polsce prawdziwy taki smak-dam znać). Tam też przeżyłam coś, co rozczuliło mnie wtedy i rozczula za każdym razem gdy sobie to przypominam. Tak jak wspomniałam, Alexandra i my razem z nią byliśmy rozpoznawalni – Ona ze swojej pozycji a my byliśmy z nią i różniliśmy się urodą od rdzennych Brazylijczyków. Każdego wieczora ulice Copacabany przepełnione były słodkim zapachem owocowych drinków, i atmosferą wszechobecnej muzyki – głównie samby. W tej atmosferze nagle ginęły różnice między ludźmi, nagle wypływało w przestrzeń coś, co było ważniejsze niż to czy ktoś jest bogaty czy biedny. W ciągu dnia biedni ludzie zbierający puszki spod nóg turystów i zwykle przeganiani od stolików przez właścicieli barów plażowych, nagle wieczorem, gdy zaczynała rozbrzmiewać samba, wszyscy stawali się równi. Alexandra i ludzie z nią przychodzący do nas, wypachnieni i wygładzeni, tańczyli w parach ze zbieraczami puszek. Widać było, że to jest dla nich naturalne i powtarzalne każdego dnia. Wtedy też zadałam sobie pytanie – czy u nas taki obrazek byłby możliwy?  U nas sam taniec na ulicy nie jest czymś naturalnym a co dopiero obrazek wymuskanego młodego faceta, który zabiera do tańca starszą babkę zbierającą puszki…przez moment ogarnęło mnie uczucie z jakiego smutnego narodu pochodzę. Na szczęście nie pozwolono mi być zbyt długo w tej zadumie, wszechobecna królowa samba wciągnęła mnie do ulicznej zabawy. Następne dni przepełnione były pracą przy sesji zdjęciowej do jednego z magazynów lifestylowych, a pomiędzy pracą musi być pora na lunch. W zasadzie nie miałam wątpliwości czy wybrać miejsce z turystami niemieckimi czy iść na żywioł i wypróbować smaki wśród tubylców. Na szczęście ekipa miała takie samo zdanie. Zjeść w knajpie dla turystów można w każdym kraju a zjedzenie grillowanych warzyw z przeróżnym nadzieniem, z przyprawami typowymi dla tego regionu, można tylko w ulicznych barach. Każdego dnia było to inne miejsce. Zapewniam Was, każde było wyjątkowe. Zapewne klimat robi 90% roboty, bo i świeżość ziół, warzyw i owoców dodaje wartości. Ale połączenia smaków często bywa zaskakujące. Fasola różnego gatunku, choć najczęściej widziałam tą czarną, duszoną w ziołach, prawie zawsze z kminem rzymskim, co z pewnością ułatwia trawienie. Obok kminu bardzo popularnymi przyprawami są powszechne też u nas ziele angielskie i liście laurowe. Bardzo często pikantne mięso czy warzywa podaje się w parze z owocami. Cudowne i soczyste mango położone na ostro przyprawioną farinie (rodzaj kaszy), która wypełnia mocno zgillowaną paprykę – jest urzekające. Mimo to, że dla niektórych może zabrzmieć to tak samo jak pizza z szynką i ananasem (brrr), to proponuje kiedyś spróbować. Obok mango i kokosa, Brazylijczycy kochają właśnie ananasy. Spełniają rolę dodatków do pikantnych potraw, natomiast miksowane z lodem i alkoholem, są zdradliwym napojem, po którym tylko samba może wyjść lekko. Nie ukrywam, że z niekłamana przyjemnością łączyliśmy te owocowe napoje z poznawaniem kultury spędzania czasu na Copacabana i oczywiście nauki samby u źródeł. Do dzisiaj nie wiem, czy w tym kraju pomimo dużych różnic warstw społecznych, wszyscy są uśmiechnięci i nie warczą na siebie bo mają więcej słońca? Czy to wszechotaczająca muzyka i taniec? Czy duża ilość spożywanych owoców w różnej postaci? To wszystko dawało poczucie wolności i wzajemnego szacunku. Być może to tylko odczucia turystki..

Spacerując nocami przez centrum miasta, w wielu miejscach w kartonach spali bezdomni. Nie byli niezauważeni, ale też nikt nie wkraczał na ich karton, nie rujnował go a nawet zwracał większą uwagę aby komuś nie przeszkodzić w odpoczynku. Sami czasem przeskakiwaliśmy przez czyjąś sypialnie. I tu znowu wraca myśl – czy bezdomność jest większa niż w europie? czy tylko bardziej widoczna, bo z powodu ciepłego klimatu nikt nie myśli o noclegowniach?

Piękny kraj pełen kontrastów, który mnie sporo nauczył.

Cały wyjazd był bardzo pracowity. Każdego dnia sesja zdjęciowa w miejscach, które były też atrakcyjne turystycznie, a każdej nocy poznawanie kraju w mniej książkowy sposób. Wracając wcześnie rano do hotelu razem z grupką innych Europejczyków, mijaliśmy się w windzie z wymuskaną grupą Japończyków w białych koszulach z zawieszonymi aparatami fotograficznymi na szyi. W uprzejmy sposób kłanialiśmy się sobie nawzajem życząc miłego dnia, i każdy szedł w swoją stronę zwiedzając i smakując ten piękny kraj na swój sposób.    

Wiem, że jeszcze tam wrócę, mimo to, że pewnie Alexandra od dawna nie otwiera już karnawału, to przecież kolory, smaki i zapachy zostały, a przecież i tak nigdy nie wchodzimy dwa razy do tej samej rzeki…

Dodaj komentarz